Rok temu, 8 września 2018 roku, po raz ostatni poprowadziłem zwiedzanie wystawy „Titanic – Prawdziwa Historia” w Krakowie. Był to dla mnie szczególny moment, gdyż wiedziałem, że koniec mojej współpracy z polską edycją wystawy dobiega właśnie końca.
Siedem miesięcy, w trakcie których regularnie bywałem w Krakowie, spowodowało, że nabrałem sentymentu do opuszczonego Hotelu Forum. Zawsze, docierając na miejsce samochodem, mijałem Wawel, a potem zaraz docierałem na miejsce wystawy.
Piękne widoki na Wisłę i okolice towarzyszyły mi przy śniadaniach czy obiadach w „Przestrzeniach”.
Miejsca te jednak byłyby niczym, gdyby nie ludzie. Bo to ludzie tworzą miejsca. Czas współpracy z Wystawą spowodował moje częstsze odwiedziny u znajomych, mieszkających w tym pięknym mieście, ale i umożliwił poznawanie nowych osób przy okazji bycia jedynym przewodnikiem po wystawie. Dziś, gdy wspominam tamte krakowskie dni z rocznego dystansu i dość osobistej perspektywy, uznałem, że warto podzielić się nimi z Czytelnikami bloga. W końcu często, gdy przychodzimy jako zwiedzający na jakąkolwiek wystawę czy do muzeum, postrzegamy ją z właściwej sobie perspektywy gościa. A jak wygląda to samo przedsięwzięcie z perspektywy przewodnika ? Podobnie, czy może kompletnie inaczej…?
Ktoś powiedziałby, że oprowadzając po wystawie powtarza się te same kwestie, chodzi utartym szlakiem, traktując temat bardziej wybiórczo, niż audioguide, który „opowie” wszystko, w przeciwieństwie do przewodnika. Ktoś może nawet pomyśleć, że to nudne dla takiej osoby! Otóż, nic bardziej mylnego.
Kilka lat wcześniej, w 2013 roku, sam byłem zwykłym zwiedzającym tej samej wystawy w Paryżu. Kiedy wystawa przyjechała do Polski pięć lat później, rozpocząłem współpracę z wystawą, przekazując na ekspozycję kilka eksponatów, służąc jednocześnie głosem doradczym. O przygotowaniach do otwarcia pisałem wcześniej na blogu.
Moja historia, jako przewodnika, rozpoczęła się w trakcie wieczoru otwarcia, kiedy to spontanicznie oprowadzając moich znajomych, spotkałem się z zainteresowaniem napotykanych osób oglądających ekspozycję pierwszy raz, którzy decydowali się odkładać słuchawki audioguide i iść razem z nami. Wspominałem o tym we wpisie o otwarciu wystawy dla zwiedzających. Kolejne edycje miały postać zorganizowanych eventów „Zwiedzania z Ambasadorem”. Były to okazjonalne przedsięwzięcia w trakcie całego czasu trwania wystawy. Wspólnie z organizatorami wypracowaliśmy udaną formę przeprowadzania tego typu oprowadzeń, które miały się diametralnie różnić od standardowego zwiedzania.
Zanim oficjalnie poprowadziłem pierwszą grupę, wspominając zwiedzanie w Paryżu, chodziłem po salach Forum z audioprzewodnikiem, chcąc być pewnym tego, jaki jest odbiór „typowego” zwiedzającego, jednocześnie zastanawiając się nad tym, co mogłoby maksymalnie urozmaicić wrażenia takiej osoby z bycia na wystawie. W mojej subiektywnej ocenie, tym elementem była interaktywność, której wprowadzenie mogłoby pozostawić szczególne wrażenia. Był to wniosek płynący nie tylko z moich osobistych odczuć, ale i rozmów ze zwiedzającymi, których zaczepiałem w trakcie „cywilnych” spacerów po wystawie. Pytanie, jakie pojawiło mi się wówczas w głowie, dotyczyło tego, jak należałoby tą interaktywność zbudować i zaoferować zwiedzającym.
Zrozumiałem także wtedy jedną ważną kwestię. W interaktywności ludzie potrzebują emocji. Otóż, nie przychodzi się na wystawę oglądać eksponatów, lecz zabierać wspomnienia i emocje, które towarzyszyły obcowaniu z nimi. Jeśli przewodnik tego nie rozumie, jest złym przewodnikiem, gdyż nikt nie przychodzi słuchać tego samego, co do zaoferowania ma audioguide czy recytowana encyklopedia. W jakiś sposób należało zbudować interakcję, rozmowę, przekazać wartość dodaną… pytanie brzmiało: jak.
Na gruncie moich obserwacji i pasji jednocześnie, wspólnie z organizatorami opracowaliśmy formułę oprowadzeń. Rozpoczynaliśmy od krótkiego wykładu o wystroju wnętrz statku, który miałem przygotowany w formie prezentacji ze zdjęciami. Prelekcja trwała około dwudziestu minut i pozwalała zwiedzającym zrozumieć, czym inspirowali się projektanci wnętrz statku tworząc jego przestrzenie dla pasażerów. To także krótka podróż w różne miejsca Europy, do Belle Epoque, dzięki której można było na moment przenieść się w czasie i przestrzeni i tym samym lepiej zrozumieć kontekst wystawy oraz prezentowanej na niej eksponatów, do dziś noszących ślady katastrofy ale i dawnego piękna.
Prezentację zdecydowałem się urozmaicić o prezentację unikatowego elementu wyposażenia siostrzanego statku Titanica. O tym ciekawym elemencie napiszę osobno w odpowiednim momencie, gdyż jest warty poświęcenia osobnej uwagi.
Po tej części, zwiedzający pobierali audioguide, aby przejść przez pierwszą salę, budującą kontekst historyczny epoki lat 1900-1912. Ja wówczas robiłem sobie krótką przerwę, dając czas gościom na swobodne zapoznanie się z salą i po kilkunastu minutach przejmując zwiedzających na końcu sali.
Miejscem naszego startu była gablota, w której umieszczona była jedwabna pocztówka z Titanica oraz karty do gry White Star Line. W ramach interaktywności, o której wspomniałem wcześniej, postanowiłem wykonać coś, co było pierwszym tego typu eksperymentem w historii tej wystawy. Zdecydowaliśmy się z organizatorami, że wykonam kilka przystanków w określonych miejscach, w trakcie których albo pokażę, albo przekażę do rąk własnych zwiedzających eksponaty spoza stałej ekspozycji. I tak uczyniłem to pierwszy raz przy tejże gablocie, przekazując do rąk gości bliźniacze, do tych w gablocie, karty do gry wraz z drugą oryginalną jedwabną pocztówką. Na własne oczy, w swoich dłoniach, zwiedzający mogli zobaczyć, jak pięknie mieni się jedwabny wizerunek Titanica, czy jak sprężysta jest karta do gry po ponad stu latach od jej wyprodukowania. Rzecz jasna, sama gablota pozostawała zamknięta na stałe.
Następnie, kontynuowaliśmy wędrówkę zgodnie z logiką ułożenia kolejnych pomieszczeń wystawy. Pierwszymi artefaktami wydobytymi z Titanica, jakie oglądali zwiedzający, były elementy z maszynowi statku, w tym termometr, na którym nadal widoczna była skala. Wiele kolejnych gablot, wiele kolejnych przystanków i opowiadanych historii.
I tak, drugi ustalony przystanek był na terenie „Verandah Cafe”, gdzie prezentowałem oryginalne elementy zastawy stołowej pierwszej klasy, z tej samej serii, co używana na Titanicu. Zwiedzający mogli brać te elementy do ręki i porównywać z tymi, wydobytymi z Titanica.
W tym miejscu rozmawialiśmy o wzorach zastawy, wybranej na słynny statek. Kolejny przystanek był prezentacją srebrnych platerów, różnego typu menu oraz repertuaru orkiestry. Największym zainteresowaniem cieszył się zestaw kilkunastu różnego typu łyżek, z których każda miała oryginalnie inne zastosowanie.
Nielicznym zwiedzającym udało się prawidłowo odgadywać przeznaczenie niektórych sztuk, o współcześnie nietypowych kształtach czy wymiarach. Pamiętam jedną starszą panią, która bezbłędnie rozpoznała zastosowanie praktycznie wszystkich łyżek!
Kolejny i ostatni przystanek zorganizowany był w scenografii kabiny pierwszej klasy. Tam rozmawialiśmy o kilkunastu różnych stylach historycznych kabin dostępnych dla najwyższego standardu odbywania podróży oraz ich wyposażenia.
Tam też zwiedzający otrzymali do rąk naczynie z serwisu kabinowego, książki z biblioteki na statku oraz jedną, należącą niegdyś do pasażerki Titanica, Emily Ryerson. Ciekawie patrzyło mi się na zwiedzających, z jaką delikatnością i emocjami obchodzą się z eksponatami, oglądając je w swoich dłoniach. Dodatkową atrakcją była również możliwość obejrzenia oryginalnej kafli z basenu z bliźniaczego statku – Olympica. Niektórzy z pewnością pamiętają, jak była ciężka. Identyczne z Titanica prezentowane były w sąsiadującej gablocie. Jak obracaliśmy kaflę, widzieliśmy z drugiej strony nazwę producenta „Villeroy Boch Mettlach”, znanego nam również z czasów współczesnych.
Eksperyment z udostępnianiem eksponatów spoza stałej ekspozycji do rąk własnych zwiedzających okazał się strzałem w dziesiątkę. Ciekawe jest też to, że ów pomysł spotkał się również z krytyką kilku moich znajomych kolekcjonerów, którzy w prywatnych wiadomościach kierowanych do mnie nie mogli pojąć, że przekazuję komuś coś do ręki. I tu tkwi sedno sprawy. Po pierwsze, zauważałem, że osoby biorące coś do rąk, bali się o tę rzecz o wiele bardziej niż ja, a po drugie mieli niepowtarzalną okazję DOTKNĄĆ historii. I tu ulokowane było dostarczenie emocji, nie tylko słowem przewodnika, ale przede wszystkim konkretnym zdarzeniem. Wiele z przedmiotów, które wybrałem na wspólne zwiedzanie, było identyczne lub komplementarne z tymi, które umieszczone były w gablotach na stałe.
Dla mnie były to bardzo ciekawe momenty i to one sprawiały, że nigdy nie nudziłem się jako przewodnik. Dlaczego? Bo osób było wiele, o innych spojrzeniach, różnej wrażliwości, zadających zróżnicowane pytania. Kilka osób opuściło wystawę ze łzami wzruszenia. Nie potrafię zliczyć ilości miłych słów, jakie wówczas słyszałem. Całość zwiedzania w moim towarzystwie trwała około 2.5 – 3 godziny. Kiedy kończyliśmy spacer przy filmowym zegarze, i mówiłem jak długi czas spędziliśmy razem, wiele z osób nie dowierzało, ze tak szybko minęło zwiedzanie. Niektórzy prosili mnie, abym opowiedział coś jeszcze. Po prostu, cokolwiek. Osoby, które znają mnie osobiście, wiedzą, że jestem z natury skromnym człowiekiem, jednak nie umiem pominąć tego, jak bardzo dobrej energii i pozytywnej motywacji do rozwijania swojej pasji dodawały mi brawa od grup, które żegnałem.
Czasami okazywało się, że zwiedzający są czytelnikami bloga. Tak więc poznawaliśmy się osobiście, co było dla mnie kolejnym miłym elementem spędzania czasu na wystawie, a z kilkoma osobami, które poznawałem oprowadzając po ekspozycji, do dziś jestem w kontakcie.
W trakcie zwiedzania wydarzały się też ciekawe sytuacje. Bardzo miłym momentem były dla mnie też spotkania z dziećmi. Wspomnę o jednym z nich – gdy pewna mama przyprowadziła do mnie swojego kilkuletniego syna, który chciał koniecznie mnie poznać i specjalnie dla mnie wykonał rysunek Titanica. Tak zaczynają się wielkie pasje!
Ekspozycja budziła inne emocje u dzieci, ale też zupełnie inne u osób starszych, które zupełnie innym okiem patrzyły na przedmioty z wraku… również i mnie czasami wzruszały takie momenty, gdy widziałem u ludzi uśmiechy czy powagę.
Najbardziej rozwojowe dla mnie chwile spędzałem na zapleczu wystawy, studiując całymi godzinami dokumentację artefaktów, dzięki specjalnemu pozwoleniu, jakie otrzymałem ze strony Premier Exhibitions. Pozwalało to lepiej poznać historię niektórych przedmiotów, znajdujących się w gablotach.
Zerkając w kalendarz minionego roku, policzyłem, że łącznie oprowadziłem trzynaście grup w trakcie trwania wystawy. Gdyby w rachubach uwzględnić dodatkowe osoby, łączna liczba tych, których przeprowadziłem przez wystawę oscylowałaby w okolicach czterystu. To oczywiście jedynie ułamek wobec tysięcy odwiedzających wystawę, nie mniej jednak, aby być w Krakowie, poświęcałem swój weekendowy prywatny czas i energię. Był to dla mnie rodzaj oderwania się od codzienności, która zawodowo jest dla mnie zupełnie inna.
O tym, co działo się za kulisami po zamknięciu wystawy i jak ekscytujący był to czas… już wkrótce na blogu 😊